rette uns - ratuj/zbaw nas.

powyżej bill z 2008 roku. bo jeśli chodzi o niego, czas właśnie wtedy przestał dla mnie płynąć.

30.03.2013

1. Hope...

po zakończeniu die-lorelei.blog.onet.pl powiedziałam sobie, że na zawsze kończę swoją przygodę z FFTH. celem podsumowań zaczęłam wówczas czytać cały swój literacki dorobek i natrafiłam wtedy na pierwotną wersję tego opowiadania. załamałam się, a jedyną okolicznością łagodzącą wydaje się być fakt, że miałam wtedy trzynaście lat. chcę napisać historię Billa i Rose na nowo ot tak, dla własnej satysfakcji.
dziękuję wam za komentarze pod poprzednią notką. dziękuję za obecność. hm, to naprawdę wiele znaczy:)

 *

muzyka

Był obok, spoglądając na nią z największymi pokładami miłości, na jakie potrafił się zdobyć, lecz ona nie odpowiadała spojrzeniem. Jakkolwiek to brzmiało, nie miał prawa, by ją za to winić. W istocie nie wiedziała... nie pamiętała, kim był.

Co powiedziałby o nich postronny obserwator?


Dwójka ludzi, którzy zdawali się sobie całkiem obcy. Mówił o tym dzielący ich dystans, kiedy pokonywali kolejne kroki. Zdradzał to także wyraz twarzy kobiety wyglądającej niczym zaklęta lalka. Chłodny i perfekcyjnie obojętny. Nie wyrażający emocji. Ona sama wyglądała zaś na zmęczoną i zniechęconą, nie starając się nawet o zachowanie pozorów. Twardo patrzyła przed siebie pełnym wściekłości i rozżalenia wzrokiem. Co jakiś czas starannie poprawiała szal powiewający na zimowym wietrze.


Co  można było powiedzieć o mężczyźnie idącym tuż za nią?


Jeśli cierpienie ma konkretny wygląd i kształt, on zdawał się być jego ucieleśnieniem. Z ciemnymi włosami lekko opadającymi na twarz, patrzył na nią po to, by po chwili znów wbić spojrzenie w ziemię… jak gdyby nie mógł znieść zaistniałej pomiędzy nimi sytuacji.


Nie rozumiał kiedy, dlaczego i jak. Nie rozumiał, w jaki sposób mógł do tego dopuścić. Gdyby nie zostawił jej samej, gdyby nie wypuścił z rąk… Nigdy by do tego nie doszło. Wystarczył zdradliwy ułamek sekundy. Ułamek sekundy, który zrujnował jego marzenia i plany. Ułamek sekundy, gaszący gorący płomień tego, co najpiękniejsze.
Mimo upływającego czasu, wciąż nie rozumiał, czy był to złośliwy kaprys losu, czy najboleśniejsza z możliwych lekcja pokory.. a może po prostu zbyt sroga kara za wszelkie zło, którego dopuścił się w życiu. Istnieją rzeczy, które zwyczajnie przekraczają naszą zdolność pojmowania.


Jesteśmy przecież tylko ludźmi.

Ocknął się z zamyślenia, niby przypadkiem muskając przelotnie jej szczupłą dłoń. Prychnęła pogardliwie, natychmiast ją odsuwając.

Westchnął ciężko, przymykając oczy.


Jeśli istniały jeszcze jakiekolwiek cele i powinności, wiedział, że właśnie ona była jedynym, w co warto wierzyć, o co warto się starać, walczyć i zabiegać każdego dnia od nowa.
Podobno cuda naprawdę miały miejsce. Raz na jakiś czas, gdzieś we wszechświecie zdarzało się coś, co swoją niedorzecznością kpiło sobie z naturalnego porządku rzeczy. A on wciąż pielęgnował w sobie nadzieję, że cud, który niegdyś zmienił jego życie – a było nim spotkanie Rose – zdarzy się po raz kolejny. I po raz kolejny go ocali…


.


-Zapraszam. – poinformował psycholog a ona obrzuciła Billa wymownym spojrzeniem, tak, by nie miał wątpliwości, że chce wejść tam sama.

Niepewnie zajęła miejsce w skórzanym fotelu i choć nie widziała większego sensu w sesjach, którym była poddawana… nie protestowała, i tak nie mając niczego do stracenia. Był to szósty lekarz w przeciągu ostatnich dwóch miesięcy, gdyż Kaulitz z absurdalnym uporem odnajdywał, jak twierdził, najlepszych specjalistów w kraju. Płacił im niewyobrażalne sumy pieniędzy a oni mieli przywrócić ją do życia. Mieli oddać jej należące do niej wspomnienia. Mieli sprawić, by wróciła.

-Opowiedz mi o sobie. – podjął wreszcie siedzący naprzeciw mężczyzna.


Przez moment starała się poukładać rozbiegane i palące żywym ogniem myśli.


-Nazywam się Rose. Rose Hammond. Mam dwadzieścia lat. Jestem pewna, że większość ludzi wzięłoby mnie za przeciętną do przesady.  Racja. Nie dokonałam niczego wyjątkowego a moje nazwisko nigdy nie zostało usłyszane przez świat… Wiodłam życie toczące się spokojnym rytmem. Do czasu. Do czasu, kiedy on wtargnął bezczelnie do tego, co z trudem udało mi się poukładać. Zaczęło się w szpitalu na peryferiach Monachium. Tylko tyle pamiętam. Wszystko inne wiem z jego opowieści. Z ich opowieści.
Kiedy wybudziłam się ze śpiączki, nikogo nie było obok mnie. Ponoć nie udało zidentyfikować się mojej rodziny. Leczenie po wypadku trwało niecały miesiąc.
Gdy lekarze uznali, że wszystko ze mną w porządku, poza nieustępującą amnezją… - urwała niespodziewanie. - Amnezja... słyszał pan o tym? Złodziej serc, dusz i pamięci. Obdarta ze wspomnień i jakichkolwiek uczuć zdałam sobie sprawę, że czas zacząć całkiem nowe życie.


-Mów dalej, Rose.


-Byłam jak dziecko we mgle, ale poradziłam sobie. Znalazłam pracę, wkrótce wynajęłam mieszkanie. Zyskałam przyjaciół a w końcu na mojej drodze stanął on, Max. Dzięki niemu wszystko nabrało niesamowitego tempa i kolorów. Przestałam się zastanawiać kim byłam i jak żyłam przed wypadkiem. Byłam po prostu szczęśliwa.


-Co działo się potem?


-Tego dnia nie pamiętam zbyt dobrze, choć właśnie wtedy straciłam wszystko, na czym mi zależało. Max obiecał, że wcześniej urwie się z pracy, lecz gdy pobiegłam otworzyć, zamiast niego do mieszkania weszło kilku policjantów i on, Bill. Pamiętam, że krzyczał, nieomal płakał a potem, ignorując mój sprzeciw, zabrał mnie do swojego domu pod Berlinem.


Minęła dłuższa chwila, nim odezwała się ponownie:


-Jest mi źle. Nie chcę cierpieć, nie chcę jego cierpienia. Wielokrotnie rozmawialiśmy na ten temat. Chciałam się wyprowadzić, uciec, po prostu odejść. Tak byłoby przecież najłatwiej. Nie pozwala mi na to, twierdzi, że nie przeżyłby tego po raz drugi.
Dowody, że Rick jest moim ojcem a z Billem byliśmy kiedyś blisko - są zdjęcia i mnóstwo nagrań. Moje rzeczy poukładane w szufladach i stara komórka. Poza tym są to dla mnie zupełnie obcy ludzie, którzy bardzo mnie kochają a ja nie czuję do nich niczego poza ogromnym żalem i pretensją.
To tak, jakby ktoś umieścił mnie z nimi w pokoju bez klamek i mruknął na odchodne ' To jest Twoja rodzina, to nic, że ich nie pamiętasz. Z czasem się przyzwyczaisz.'


-Rose…


-Wielu pyta, dlaczego nie odejdę. Ja nie mam do czego wracać. Nie ma też nikogo, kto na mnie czeka. Max i przyjaciele zerwali ze mną jakiekolwiek kontakty. To proza życia. Prawdopodobnie przerosła ich moja tragedia. Trwam i krzyczę z rozpaczy, lecz wydaje mi się, że nikt nie słyszy. Trwam. I modlę się o wybawienie, jakkolwiek miałoby ono wyglądać...

.


Znów przypatrywał się jej w wyjątkowym skupieniu. Miała teraz idealnie czarne włosy. Oczy, w których zakochał się lata temu, straciły specyficzny blask gdzieś po drodze. Tak bliska i tak daleka. Tak dobrze poznana a jednocześnie nieodgadniona. Ukochana i obca. Miliony sprzeczności, które zamykały się w jednej osobie będącej jego obezwładniającym pragnieniem. Tak mocno ciążyły wspomnienia, które nosił w sobie za ich dwoje.


Pospiesznie otarła łzy zbierające się w kącikach oczu. On nie mógł… nie miał prawa ich widzieć. Poderwała się z miejsca, pospiesznie pokonując kolejne stopnie. Chciała ukryć się przed całym światem. Przed nim. Być może przed samą sobą.


-Nawet nie wiesz, ile chciałbym Ci dać… - szepnął ochryple, kiedy zniknęła już za drzwiami swojej sypialni.


To okrutne i  niesamowicie destrukcyjne, że tak często chcemy podarować to, co w nas najcenniejsze tym, którzy nie chcą, nie potrafią bądź nie mogą tego przyjąć…